W drodze z warsztatu do domu wszystko wydawało się trwać jakby dwa razy dłużej. Obok nas siedział pan, który coś chrupał. W warsztacie dostałem wprawdzie cukierka od Władka, ale miałem ochotę na przysmak współpasażera obok. Gdybym tak niepostrzeżenie wziął jednego cukiereczka, to może nikt by nie zauważył… Michaś od razu jednak zorientował się, o czym myślę. Upomniał mnie, że tak się nie robi:
– Bez pozwolenia nie wolno brać niczego, co nie jest twoją własnością!
Było mi trochę wstyd i smutno, ponieważ moje kiszki grały już rytmicznego marsza. Pan współpasażer musiał to zauważyć, być może nawet usłyszał mój brzuszek, bo chętnie się ze mną podzielił. Podziękowałem mu i zacząłem zajadać się żelkami. Droga do domu od razu stała się weselsza i przyjemniejsza.
Wieczorem po wycieczce, gdy leżałem w wannie pełnej piany, spytałem Michasia:
– Kiedy będę się mógł przejechać na nowym rowerze? – Tak bardzo się niecierpliwiłem! Miałem nadzieję, że już następnego dnia pojedziemy po nowy rower.
Michaś ostudził jednak mój zapał:
– Ani jutro, ani pojutrze, ani w przyszłym tygodniu.
– Ale przecież się dogadaliście! – marudziłem. Nie mogłem tego w ogóle zrozumieć.
Nie pozostało mi nic innego, jak pójść spać i przynajmniej śnić: o rowerze, o pięknych kolorach, o wietrze we włosach…
– Tinku, Tinku! – obudził mnie znajomy głos. A może tylko mi się to śniło?
– Tinku – szeptał mi do ucha Michaś. Nie chciał mnie wystraszyć.
Zawsze byłem śpiochem i lubiłem się dobrze wyspać. Poprzedniego wieczora zasypiałem jednak bardzo długo, ponieważ przed snem dużo myślałem o swoim rowerze. Michaś mówił, że mam fioła na jego punkcie i w kółko mówię tylko o tym samym. Rozumiał wprawdzie moje zniecierpliwienie, ale zaczynało mu już ono przeszkadzać. Miał przecież wiele innych obowiązków, musiał się też uczyć na studia.
Gdy Michaś szykował…