Był ranek i wszyscy spieszyli się do pracy lub do szkoły. Na drogach stały rzędy aut, jedno obok drugiego, gdzieś między nimi jakaś ciężarówka, a każde auto kogoś wiozło. W korku stała również taksówka Maksio, żółta niczym kanarek.
Jej zadaniem było zawiezienie każdego, kto po nią zadzwonił, tam, dokąd sobie życzył. Maksiowi zawsze się to podobało. Ale ostatnimi czasy było jakoś inaczej.
Maksio stał uważnie na skrzyżowaniu, by nie przegapić zielonego światła i zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje. Kiedyś każdy kurs był świetną wycieczką… Wtem zrozumiał. To jest to! Nikt nie jeździ już na wycieczki. Nikt nie rozmawia z nim po drodze. Każdy tylko mruknie: „na lotnisko proszę” albo „do biura poproszę”, skuli się na tylnym siedzeniu i gapi się przez okno.
– Gdybym tak znał jakieś zaklęcie, żeby obudzić tych ludzi – rozmarzył się Maksio. – Żeby znowu zaczęli rozmawiać, tak jak kiedyś.
Błysk! Na sygnalizatorze zapaliło się zielone światło i wszystkie auta ruszyły z piskiem opon naprzód. Rozpędzać zaczął się także Maksio. Lecz nagle, jakby za dotknięciem magicznej różdżki, pasażer w taksówce przemówił:
– Wiesz, taksóweczko, dziś nie za bardzo cieszę się z tego, że jadę do pracy. Miałem mieć wolne, ale zamiast tego powiedziałem sobie, że może lepiej zarobić więcej pieniędzy i zbudować dzieciom jeszcze większy basen. Zdało mi się też, że każdy z nas potrzebuje nowego telefonu… a i telewizor też mógłby być większy… – westchnął ze smutkiem.
Maksio nic nie mówił, słuchał tylko w milczeniu. Nie wiedział dlaczego, ale było mu żal tego pana, choć miał na sobie drogi garnitur i złoty zegarek.
– Czasami chciałbym tak po prostu pojechać z rodziną do lasu i posłuchać tam śpiewu ptaków…
Nagle Maksio wpadł na pewien pomysł. Na kolejnym skrzyżowaniu nie skręcił w lewo, lecz w prawo i skierował się…