Tomcio przetarł oczy i porządnie się przeciągnął. Podrapał się za uchem, skoczył na wszystkie cztery łapki i zamerdał maleńkim ogonkiem. Tomcio był bowiem zajączkiem. Mieszkał z mamą, tatą i młodszą siostrzyczką w zagajniku przy polu kukurydzy.
Gdy kukurydza dojrzała, wokół zaczęły z hałasem i łoskotem jeździć ogromne, przerażające maszyny. Tata mówił, że to ludzie na traktorach zbierający kukurydzę. Tomcio nie rozumiał, dlaczego nie zrywają jej łapkami, tak jak co rano robił to on. Jedno było jednak jasne: maszyny przejeżdżały coraz bliżej ich norki, więc przestali czuć się bezpiecznie.
– Myślę, że to już właściwy czas na przeprowadzkę – obwieściła zajęcza mama, wgryzając się przy śniadaniu w kolbę soczystej, żółtej kukurydzy.
– Masz rację – przytaknął tata zając – i tak niebawem nie będzie już tu kukurydzy. A przez te wszystkie maszyny dookoła powoli strach wyściubić nos z norki!
Siostra Tomcia, Rozalka, nie potrafiła jeszcze mówić, więc tylko chrupała kruchutką marchewkę i z ciekawością obserwowała wszystkich swoimi wielkimi oczkami.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Nie było wiele do pakowania: w zimie czy w lecie zające chodzą w jednym futrze, jedzą, co da matka natura, to samo dotyczy też zabawek. Gdy nastało południe i słoneczko stanęło najwyżej na niebie, maszyny ucichły. Ludzie odeszli, by odpocząć i zjeść obiad.
Przyszedł czas, by zajęcza rodzina wyruszyła w drogę. Mama po raz ostatni rozejrzała się wokoło, wspominając dni spędzone w starej norce, natomiast dzieci podskakiwały już za tatą, ruszając wesoło ku nowej przygodzie.
– A co tam! – Machnęła w końcu łapką zajęcza mama. – Najważniejsze, że jesteśmy razem. Na pewno znajdziemy lepsze miejsce do mieszkania. – I dołączyła do reszty.
Przeskoczyli przez pozostałości po polu kukurydzy, minęli łan pszenicy i kwitnącą łąkę, po czym ruszyli lekko pod górkę w stronę lasu.
– Czy już dochodzimy? – dopytywał Tomcio.
– Tak,…