W końcu nadeszła zima – przynajmniej na razie w kalendarzu. Na zewnątrz nic jeszcze zimy nie zapowiadało. Ela, bardzo się niecierpliwiąc, codziennie wyglądała przez okno.
– Tatusiu, mamusiu, kiedy wreszcie spadnie śnieg? Nie mogę się doczekać, aż ulepimy bałwana! Pani nauczycielka w przedszkolu obiecała nam, że jak zrobi się biało, pójdziemy na spacer i każdy będzie mógł ulepić własnego! – szczebiotała.
Po kilku dniach rzeczywiście nadeszła zima. Gdy rano Ela jak zwykle wstała z łóżka i jeszcze w piżamce wyjrzała przez okno, z podniecenia prawie spadła z parapetu na podłogę.
– Chodźcie zobaczyć, sypie, sypie! – piszczała z radości.
Z pomocą taty szybko się ubrała i natychmiast po śniadaniu wybiegła przed dom, żeby móc nacieszyć się płatkami śniegu. Łapała je w rękawiczki, lepiła i nadawała im kształt, śmiała się i tańczyła w ich szalonym wirze. Potem przez całą drogę do przedszkola wesoło opowiadała rodzicom, jakiego pięknego bałwana ulepi:
– Mamusiu, a gdy wyjdziemy z przedszkola do domu, ulepimy razem jeszcze jednego?
– Oczywiście – uśmiechnęła się mama, obejmując ją razem z tatą na pożegnanie. – Miłego dnia, Elu. Nie możemy się doczekać, aż nam wszystko opowiesz.
Pani nauczycielka witała dzieci z uśmiechem na twarzy:
– Dziś na zewnątrz sypie jak diabli! Nie ma więc innej opcji, niż iść lepić bałwany!
Gdy tylko przedszkolaki dojadły drugie śniadanie, udały się wspólnie na zewnątrz. W przedszkolnym ogródku każdy z nich ulepił własnego bałwana. Jeden był z trzech kul, inny z dwóch, ten miał ręce z gałęzi, tamten ulepione ze śniegu. Dzieci bardzo cieszyły się tym, co zrobiły i nie mogły napatrzeć się na swoje dzieła.
Jednak w drodze z przedszkola Ela cały czas milczała, jakby śnieg zupełnie przestał sprawiać jej radość.
– Ulepimy jeszcze jednego bałwana? – zaproponował tata.
W odpowiedzi Ela wybuchnęła płaczem.
– Co ci…