Po podwieczorku pożegnałem się z mamą i wybiegłem z mieszkania, chcąc wpaść jeszcze na chwilę na pobliski plac zabaw. Skierowałem się w stronę bocznych schodów, bałem się bowiem, że przy głównym wejściu spotkam rozgniewanego pana dozorcę.
Wyjąłem klucze, które noszę na smyczy na szyi. Jeden klucz od bramy, jeden od klatki schodowej i jeden od naszego mieszkania. Trzy klucze… Trochę jak w jakiejś bajce. Wyobraziłem sobie nasze mieszkanie jako niezdobyty zamek, w którym mogłem się ukryć. Miałem tam przecież swoją przytulną komnatę, w której nie bałem się nikogo i niczego!
Przyznam jednak szczerze, że czasami mimo wszystko się trochę boję. Głównie wtedy, gdy jest ciemno. Cienie z mojej nocnej lampki jakoś same z siebie się wydłużają. Wydaje mi się, jakby się ruszały i chciały mnie złapać. Mają nawet oczy i duże zęby. Wtedy jednak przychodzi mama albo tata, a przed nimi te cienie zawsze uciekają.
Nasza pani nauczycielka mówiła nam kiedyś na lekcji, że gdy boimy się w nocy, powinniśmy sobie wyobrazić coś ładnego, albo coś, co nas chroni. Ja wyobrażam sobie pieska, który leży przy mnie i pilnuje mnie, gdy śpię.
Mój kolega z klasy, Piotruś, z kolei boi się burzy. I to nie tylko w nocy. W nocy, gdy grzmi, chowa się pod łóżko. Ale w ciągu dnia w szkole nie ma ze sobą łóżka, więc zdarzyło się, że gdy za oknem zagrzmiało, wszedł pod ławkę. Niektórzy chłopcy i dziewczęta śmiali się z niego z tego powodu, ale pani nauczycielka powiedziała nam, że każdy się czegoś boi.
– Nawet ja – stwierdziła. – Nawet nasz pan dyrektor. – Tego akurat nie umiem sobie wyobrazić, bo pan dyrektor jest bardzo duży i na pewno pokonałby nawet złe roboty!
Później pani nauczycielka poradziła Piotrusiowi:
– Jeśli boisz się burzy, przypomnij sobie coś…