Pewnego słonecznego poranka babcia Wanda wyprała cała bieliznę i pościel, w tym swój ulubiony jasiek. Później wzięła dwie kolorowe klamerki i powiesiła jasiek za rogi na balkonie. Niech sobie wisi, niech się suszy i niech go słoneczko ładnie wygrzeje. Jasiek bujał się na sznurze, gdy nagle zobaczył w oddali las z pięknymi drzewami. Właśnie bawił się z nimi lekki wiaterek. Liście na drzewach szumiały, tańczyły, a niektóre z nich leciały gdzieś przed siebie, nie wiadomo dokąd.
– Wiaterku, powiej trochę w moją stronę i pohuśtaj odrobinkę. Ja też chcę w świat. Nie bawi mnie już tak tylko leżeć na łóżku lub suszyć się na balkonie – prosił jasiek.
Wiaterek go usłyszał. A ponieważ miał bardzo dobre serce, wywołał największy podmuch, jaki tylko umiał, aż pospadały klamerki i uwolniony w ten sposób jasiek wyruszył w powietrzną podróż.
– Lecę, ale cudownie! – wykrzykiwał zachwycony jasiek. Doleciał aż pod starą sosnę. Leżał sobie tak pod drzewem, uśmiechał się i był szczęśliwy, gdy nagle usłyszał nad sobą dziwne szepty jakichś małych stworzeń:
– Co to takiego, co nam tu wylądowało? Trzeba to od razu wypróbować.
Hop, hop, hop, śmiech. I znowu – hop, hop, hop, śmiech. Małe rude wiewiórki zaczęły skakać z drzewa prosto na jasiek. Sprawiało im to dużą frajdę. Ale jaśkowi zdecydowanie nie.
– Ejże, dziewczęta, ja nie jestem żadną trampoliną. Jestem jaśkiem! Poleciałem sobie w świat szukać lepszego i ciekawszego życia.
Wiewiórki tylko zachichotały:
– Trampo-co?! – Takiego słowa jeszcze nie słyszały.
Jasiek zrozumiał, że to nie jest jego wymarzone miejsce i krzyknął:
– Wiaterku, ponieś mnie dalej! Tu sobie ze mnie zrobiono trampolinę. I zaraz zupełnie pomną moje piękne delikatne ciałko.
A wiatr, ponieważ był dobrym kolegą, mocno zawiał i jasiek znów wzniósł się w powietrze. Leciał coraz dalej, aż wylądował…