W ciemności dało się słyszeć skrzypienie. Gdyby ktoś tam akurat był, być może zauważyłby, że wieko sarkofagu lekko się poruszyło. W pomieszczeniu jednak nikogo nie było. Ostatni gość wyszedł z muzeum dwie godziny temu. Światła już dawno zgasły, a za oknami było ponuro i posępnie. Wieko jeszcze kilka razy próbowało się unieść, ale zawsze trafiało na przeszkodę w postaci przeszklonej witryny.
Nagle rozległ się strzał niczym z armaty, któremu towarzyszył brzęk szkła. Wieko sarkofagu wyleciało z łoskotem w powietrze, a z resztek witryny wyszła prawdziwa, rozzłoszczona mumia.
Sanechet, sekretarz faraona Ka, był mumią od kilku tysięcy lat. Co roku jednak budził się na przełomie października i listopada. Wychodził wtedy ze swojego grobowca, by spędzić jedną noc wśród żywych. Już za życia chodził między ludzi, by wysłuchiwać dla swojego władcy najnowszych plotek i wieści. I nie zamierzał rezygnować z tego zwyczaju nawet teraz!
W ciągu ostatnich pięciu tysiącleci był to pierwszy przypadek, gdy nie udało mu się otworzyć drzwiczek. Podczas swojego całorocznego snu nie zauważył bowiem, że piramidę faraona Ka, w której został pochowany, odkryli archeolodzy. A oni przenieśli sarkofag z jego ciałem do muzeum. To było irytujące.
Sanechet zaskakująco szybko stanął na nogi i odrobinę chwiejnym krokiem ruszył prosto ku drzwiom. Po drodze nie mógł się powstrzymać i z rozmachem kopnął w roztrzaskaną witrynę. Nie zauważył nawet alarmu, który w ten sposób uruchomił.
Mumia wyszła na ulicę przed muzeum i przetarła oczy ze zdumienia. Była przyzwyczajona do tego, że budzi się na pustyni. Do miasta chodziła po kryjomu i wracała z niego jeszcze przed wschodem słońca, by nikt jej nie widział. Dziś jednak wszystko było inaczej. Sanechet stanął jak wryty w kręgu światła wydobywającego się z lampy ulicznej. Przed muzeum było gwarno jak w ulu. Ulicą pędził wydający się nie mieć końca…