W mieście Hameln zadomowiły się szczury. Nikt nie wiedział, skąd się wzięły, ale w krótkim czasie zdążyły narobić sporo szkód. Zatruły studnie z wodą pitną i zjadły zapasy ziarna. Zaatakowały magazyny z towarami miejscowych kupców i zalęgły się ludziom w domach.
Mieszkańcy kwitnącego niegdyś miasta nie mieli nagle nic do jedzenia i picia, a gdy informacja rozniosła się po okolicy, nikt nie chciał odwiedzać Hameln. Co, gdyby szczury dostały się na jego wóz, a on przywiózłby je ze sobą do domu? Podróżni, sprzedawcy i kupcy omijali miasto szerokim łukiem. Sklepy upadały, a miejscowi ludzie rozpaczali. W mieście szerzyły się choroby, nędza i beznadzieja.
Burmistrz Hameln, kiedyś szanowany człowiek, w ogóle nie potrafił sobie ze szczurami poradzić. Mieszkańcy miasta przychodzili do niego codziennie. Z początku jedynie prosili, by zrobił coś ze szczurami. Później żądali. W końcu zaczęli mu grozić, aż wreszcie zgromadzili się pod ratuszem i wymachiwali groźnie kijami pod jego oknami. Wzbudzali grozę.
Burmistrz odsunął się od okna, westchnął i oparł czoło o ścianę. Między nogami przebiegł mu szczur. Cóż począć? Wtem zza drzwi dał się słyszeć głos jego sekretarza Feliksa:
– Panie burmistrzu, jakiś człowiek do pana. Jest nietutejszy i twierdzi, że może panu pomóc.
Burmistrz podskoczył, bo w ogóle nie słyszał, żeby ktoś wchodził do budynku. Szybko się jednak opamiętał, zebrał resztki sił, przybrał poważny wyraz twarzy i odpowiedział:
– Dobrze, przyjmę go. Niech wejdzie natychmiast.
Nieznany gość wszedł do środka i przywitał się:
– Zdrowia życzę, panie burmistrzu…
Ten cichy, senny głos należał do najdziwniejszego mężczyzny, jakiego burmistrz kiedykolwiek widział. Nie był ani młody, ani stary. Mały, chudy, jedno oko miał niebieskie, drugie brązowe. Jego posiwiałe włosy były rozczochrane jak bocianie gniazdo, twarz zaś gładka jak u dziecka. Jego potargane ubranie mieniło się wszystkimi kolorami, a szpice butów…