W dawnych czasach mieszkał w Krakowie pewien szanowany szlachcic. Nazywał się Jan Twardowski, lecz nikt nie mówił o nim inaczej niż Pan Twardowski. Był bardzo oczytany, kochał książki i naukę. Musiał mieć każdą książkę, o której słyszał. Interesowało go chyba wszystko, ale najbardziej pokochał alchemię i różnego rodzaju czary. Wiedział oczywiście, że czary istnieją tylko w bajkach, ale i tak ich świat bardzo go pociągał.
Pewnego dnia Pan Twardowski siedział, jak to miał w zwyczaju, w swojej bibliotece. Nie mógł się doczekać lektury nowej księgi na temat zaklęć i czarodziejskich formuł. Dla próby przeczytał na głos słowo w słowo jedno z zaklęć, które znalazł w księdze. Aż tu nagle na środku jego biblioteki pojawiła się wysoka i szczupła postać. Na głowie miała małe różki, na palcach ostre pazury, a zamiast nóg – kopyta. Gdy się uśmiechnęła, widać było dwa rzędy ostrych zębów. Był to sam diabeł!
– Czym mogę służyć, Panie Twardowski? – spytał diabeł.
Pan Twardowski przez krótką chwilę wręcz zaniemówił. Dopiero gdy zrozumiał, że diabeł nie chce zrobić mu krzywdy, zebrał się na odwagę:
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym nauczyć się czarować! Prawdziwie czarować!
Diabeł znów się uśmiechnął.
– Ach, to drobnostka, szlachetny panie. Mam tylko jeden, zupełnie niewinny, warunek.
I wyjaśnił mu, że spełni wszystkie jego życzenia, jeśli w zamian odda mu swoją duszę. Pan Twardowski nie był jednak głupi i dobrze wiedział, co to oznacza. Taka umowa na wieki uwięziłaby jego duszę w piekle. Zdecydował się zatem przechytrzyć diabła:
– Pańska oferta jest doprawdy wysoce atrakcyjna. Niebawem zamierzam wyruszyć do Rzymu. Gdy tylko tam dotrę, moja dusza będzie pańska.
Diabeł zgodził się bez mrugnięcia okiem. Obie strony podpisały umowę – Pan Twardowski potwierdził ją nawet własną krwią, jak to w przypadku cyrografów bywa. Od…