Na zewnątrz powoli zapadał zmrok. Niebo zmieniło kolor z różowego na fioletowy, później zaś na granatowy. Niebawem miały się na nim pojawić pierwsze gwiazdki.
Na kamiennym progu przed domem siedziało małe szare kociątko i ziewało. Ach, jak chętnie by sobie pospało! Najpierw skuliło się na progu – to jednak nie było to. Próbowało okręcić puszysty ogonek wokół łapek, żeby się ogrzać. Ale i tak nie mogło zasnąć.
– Przydałaby mi się poduszeczka – powiedziało do siebie kociątko. – Delikatniutka, mięciutka poduszeczka, żeby spało mi się jak u Pana Boga za piecem!
Kociątko zeskoczyło z murku i dróżką prowadzącą do ogródka wyruszyło na poszukiwania swojej poduszeczki. Całe podwórko ucichło. Kudłaty psiak Burek spał już w najlepsze w swojej budzie, a dwie bielusieńkie owieczki schowały się w zagrodzie. W trawie słychać było tylko bzyczenie owadów i szelest lekkiego wietrzyka. Kociątko zajrzało do kurnika pełnego kur. Siedziały wygodnie na swoich grzędach. Słoma, którą wysłany był kurnik, wyglądała tak miękko!
– Kurki, koleżanki moje – zamiauczało zmęczonym głosem kociątko – mogę przespać się obok was? Potrzebna mi miękka poduszeczka.
Najbliższa z kurek otwarła do połowy jedno oko.
– Ależ chodź, chodź – zgodziła się uprzejmie. – Nic nie może się równać z posłaniem ze słomy, zobaczysz!
Małe szare kociątko ułożyło się na słomianej wyściółce i skuliło między pachnącymi źdźbłami. Chwilę leżało w jednej pozycji, potem w drugiej, ale nie udało mu się zasnąć. Wszystkie kury już twardo spały, więc kociątko po cichutku wyszło z kurnika na podwórko.
Na końcu ogrodu znajdował się mały staw. Był cały porośnięty sitowiem. Falowało ono na wietrze, delikatnie przy tym szeleszcząc. W wysokiej trawie swoje gniazda miały dzikie kaczki i inne ptaki. Kociątku wydawało się, jakby falująca trawa wołała do niego:
– Chodź do mnie, maleństwo. W moich źdźbłach znajdziesz najmiększą poduszeczkę ze wszystkich!…