W konarach starej dzikiej jabłoni kryła się owadzia szkoła. W klasie zapylaczy małe pszczółki i osy rysowały kwiaty na suchych liściach.
– Każdy zapylacz musi znać kwiaty jak własną kieszeń! – bzyczała do nich nauczycielka, surowa pani osa.
Trzmiel Bzuczuś spojrzał na kolegów z klasy, którzy zręcznie malowali nóżkami i pochylił się nad swoim rysunkiem. Ale cóż to! Przez gałęzie zaczęło łaskotać go słoneczko. Jego promienie tworzyły lśniące rozbłyski między liśćmi. Bzyczek przyglądał im się przez chwilę.
Po chwili usłyszał z oddali szum źródełka. Nie potrafił już wysiedzieć na miejscu.
– Bzyczku, wszyscy mają już gotowe obrazki! Czy nie możesz skupić się nawet przez chwilę? – powiedziała niezadowolona nauczycielka.
Mały trzmiel słyszał takie słowa dzień w dzień.
– Bzyczku, ty nie usiedzisz nawet przez chwilę!
– Nasz Bzyczek, którego rozsadza energia!
– W szkole też się tak nudzisz? – strofował go tata.
Bzyczek nie potrafił wyjaśnić dlaczego tak ma. Przecież tak bardzo się starał! W szkole było jednak tyle dźwięków i kolorów. Szkoła nie była nudna, była aż nadto ciekawa!
Bzyczek wreszcie pogodził się z tym, że nauka nie idzie mu zbyt dobrze.
Przez następne dwa dni padał deszcz, więc owadzia szkoła ogłosiła wakacje. Bzyczek był nieszczęśliwy, że musi siedzieć w domu. Po dłuższej chwili zaczął z nudów bazgrać na kawałku suchego liścia.
Sam był zaskoczony tym, jak dobrze mu szło! Mama i tata nie mogli się nadziwić.
Gdy tylko deszczowe chmury zniknęły, małe owady wróciły do szkoły. Gdy pani nauczycielka zobaczyła rysunki, które Bzyczek zrobił w domu, wpadła na pewien pomysł.
Ławkę Bzyczka przesunęła na sam przód, w pobliże małego zagłębienia w pniu i szepnęła:
–Tutaj w cieniu nie będą przeszkadzać ci dźwięki ani kolory dookoła. Gdyby zrobiło się zbyt głośno, możesz się na chwilę schować w tej szczelince. A…