Dawno, dawno temu mieszkał w Warszawie straszliwy stwór. Żył w piwnicach jednego z domów, który znajdował się przy ulicy „Krzywe Koło”. Tajemnicze stworzenie, wywołujące przerażenie wśród miejscowych i przyjezdnych, nazwano Bazyliszkiem.
Właściwie nikt nie wiedział, jak on wyglądał, ponieważ każdy, kto spojrzał w jego oczy, zamieniał się w kamień. Mówiło się jednak, że ten ogromny stwór ma skrzydła nietoperza, ogon krokodyla i niesamowicie ostre pazury koguta. Jego ciało w całości pokrywały twarde łuski, podobno potrafił też ziać ogniem.
W ciągu dnia Bazyliszek spał, w nocy z kolei wychodził na ulice. Wywoływane przez jego ognisty oddech pożary niszczyły budynki i odbierały ludziom życie. Gdy potwór był głodny, zajadał się domowym bydłem i ptactwem, które łapał w okolicy.
Trudno więc się dziwić, że ludzie dniami i nocami rozmyślali, jak się go pozbyć. Od czasu do czasu pojawiał się jakiś bohater, który uzbrojony w miecz i tarczę próbował zabić potwora. Czekał go jednak taki sam los, jak innych dzielnych mężów przed nim: Bazyliszek jednym spojrzeniem zamieniał go w kamienny posąg. Do Warszawy powoli bało się zajrzeć już nawet słońce, więc całymi dniami panował tam smutny półmrok rzucany przez ciemne chmury. Ludzie nie mieli ochoty wychodzić na zewnątrz – któż chciałby pójść na spacer ulicą, na której może w każdej chwili stracić życie?
Pewnego dnia do miasta zawędrował młody krawiec. Bardzo się zdziwił, że nie spotkał nigdzie żywej duszy. Targowisko było puste, drzwi i okiennice domów zabite deskami. Krawiec chodził od jednej ulicy do drugiej, aż w końcu spotkał starego żebraka. Ten opisał mu jakie nieszczęście spotkało Warszawę, po czym szybko pobiegł gdzieś się ukryć.
A co na to krawiec? Nie miał żadnej broni, nie wiedział, jak się walczy, jednak w jego piersi biło odważne i szlachetne serce. Gdy usłyszał, jakie nieszczęście trapi mieszkańców Warszawy,…